Głuszyca górna chrześcijańskie randki

Na tej ziemi postawił dom i założył rodzinę. W tym domu przyszła na świat moja babka, moja mama, a potem ja. Dom po licznych przeróbkach, dobudówkach, łataniu i spinaniu ankrami przez kopalnię Boże Dary, wygląda oczywiście teraz inaczej, niż ten sprzed ponad stu lat. W piwnicy nie ma już też chlebowego pieca, na jego miejscu stoi nowoczesny piec centralnego ogrzewania, ale węgiel z kopalni Boże Dary dalej leży w tym samym kącie.


  • Czego teraz słuchasz?;
  • Menu nawigacyjne;
  • Dzień z Twojego życia, którego nigdy nie zapomnisz.;
  • Mieszkańcy Głuszycy Górnej zapowiadają walkę do końca. - PDF Darmowe pobieranie.
  • gronowo elbląskie szukam chlopaka.
  • Sylwestrowy Sex Randki Ryczywo Sex Kamerki Z Mamuskami Zgoda Matki Na Sex Crki Z Ojcem Opowiadanie.
  • Mieszkańcy Głuszycy Górnej zapowiadają walkę do końca.;

Pradziadek po powrocie ze służby u Wilusia uprawiał ziemię i dbał o porządek wokół zameczku myśliwskiego księcia w Promnicach, gdy ten przyjeżdżał tam na wypoczynek po polowaniu. Moją mamę, gdy była małą dziewczynką, zabierał czasami jej dziadek ze sobą do Promnic i wtedy miała okazję zza budynków gospodarczych podglądać lepsze towarzystwo.

Lista haseł w słowniku "Słownik ortograficzny":

Od tamtego czasu chyba jej zostało, że najbardziej lubiła czytać książki o wyższych sferach i nie miało znaczenia, czy to była "Trędowata", czy też poważna biografia królowej angielskiej. Gdy przyszła pierwsza wojna światowa, ojciec mojej mamy, a mój dziadek, jako poddany Wilusia, powędrował w prusackim mundurze i w pickelhaubie na głowie na wojnę, z której cudem udało mu się wrócić.

Zaraz potem wybuchły powstania, więc poszedł spełnić swój obowiązek i też udało mu się wyjść z tego cało. Moja babka, jak inne żony, nosiła mu jedzenie do murckowskiego lasu i popędzała do szybszego przegonienia Niemców, bo w domu czekała robota i głodne dziecka. Także drugi mój dziadek, ze strony ojca, brał udział w powstaniach. W przebraniu kobiety furą przewoził powstańczą broń, a między powstaniami często korzystał ze schowka pod podłogą, w izbie naprzeciwko drzwi wejściowych z sieni, kiedy to do domu zbliżała się policja.

Kornel Maliszewski - Wintro

Dom dziadków w Moszczenicy znajdował się w nie bardzo sprzyjającym takim akcjom miejscu; po prostu z kuchennego okna nie było widać drogi i opuszczenie domu w ostatniej chwili było najczęściej już niemożliwe. Schowek był na tyle przydatny, że jeszcze zdążył z niego skorzystać w roku mój ojciec, nim wyjechał ukrywać się przed poborem do Wehrmachtu do znajomego gospodarza w innej wsi.

Ale gdy Niemcy zagrozili wywiezieniem całej rodziny do obozu, jakby powiedział Kutz, było po ptokach. Ojciec dobrowolnie wdział niemiecki mundur i poszedł na wojnę. Na szczęście na front zachodni, w kompanii takich jak on "Niemców".

Arek Jagdpanther (@Jagdpanther) — Likes | ASKfm

Gdy w marcu zobaczyli pod Moers pierwszych Amerykanów, rzucili broń i poszli do niewoli. Miesiąc siedzieli w obozie jenieckim we Francji, na łące otoczonej drutami kolczastymi, bez zabudowań i jednego źdźbła trawy, bo wyjedli ją z głodu. Po miesiącu w obozie zjawili się polscy oficerowie, wywołali Ślązaków i bez objaśnień wywieźli do portu Calais, a stamtąd do Anglii. Tam ubrano ich w polskie mundury i wcielono do armii Maczka.

Po zakończeniu wojny, ojciec pierwszym transportem wrócił do Polski, a potem na polskim Śląsku nieraz odpokutował ten Maczkowy mundur. Mama miała trzech starszych braci i ci też byli w chwili wybuchu wojny w wieku poborowym. Najstarszy z nich był franciszkaninem, pierwszym księdzem z naszej parafii. W tym czasie przebywał w klasztorze w Piotrkowie. Gdy zamknięto polskie szkoły, młodzież z gimnazjum przychodziła na tajne komplety do klasztoru. Na tych kompletach ujek Manek uczył greki i łaciny. Gdy klasztorem zaczęło interesować się gestapo, wyjechał do Krakowa. Dwóch młodszych spotkał ten sam los, co innych tutaj urodzonych.

Jeden w niemieckim mundurze zawędrował aż pod Kursk, gdzie został ranny w nogę i tylko dzięki temu ocalał, bo poszedł na tyły do lazaretu, a drugi z kolei walczył na terenie byłej Jugosławii i w Grecji. Z narażeniem życia wykradał jedzenie z niemieckich magazynów i rozdawał tamtejszej ludności, która cierpiała straszliwy głód. Sceny, które oglądał na okupowanych przez Niemcy terenach, śmierć dzieci, które jego "koledzy" zabijali roztrzaskując im główki o mur, tak głęboko zapadły w jego pamięć, że gdy był w podeszłym wieku i nie bardzo już pamiętał, co jadł rano na śniadanie i którędy idzie się do kościoła, zaczął po raz drugi żyć w tamtym świecie; dla niego ta wojna nigdy się nie skończyła.

Moja rodzina miała szczęście. Wszyscy z wojny wrócili do domu, w czasie wyzwolenia mojej mamie i ciotkom też "się upiekło", ruscy nie narobili w naszym domu zbyt wielu szkód, bo po prostu nie było co wynieść. Podobno tylko jeden z ruskich stłukł lustro, bo widząc w nim swoje odbicie myślał, że mu się diabeł pokazuje. Bogatsi sąsiedzi byli bardziej poszkodowani. Sąsiada o niemieckim nazwisku Fitzek , który mówił po niemiecku, a któremu parę osób na pewno zawdzięczało życie - wybronił ich w urzędach i dlatego ominął ich Auschwitz - wywieziono w głąb Rosji.

Wrócił po kilku latach, wrak człowieka, i wkrótce też umarł. Jego żonę, tak jak stała, wyrzucono wtedy z mieszkania na ulicę. Przygarnęła ją moja babka, chociaż w naszym domu też powoli robiło się ciasno. Mieszkała u babki do śmierci.

Ogłoszenia Towarzyskie

Fitzkowa pochodziła z Ukrainy i dzięki niej poznaliśmy smak pierogów, barszczu ukraińskiego i kulebiaków. W naszym domu, tak jak u Kutza, też od zawsze panował matriarchat. Moją prababkę znam tylko z opowiadań, ale to ona rządziła w domu, potem babka, no a później moja mama. Od kiedy pamiętam, dom był zawalony książkami. Babka czytała po niemiecku, bo w tym języku czytać się nauczyła, mama już po polsku, bo urodziła się w czasie, kiedy jej ojciec gonił Prusaków po murckowskim lesie i kiedy poszła do szkoły, była to już szkoła polska.

Gdy parę lat po wojnie urodziłam się ja, a potem jeszcze moje dwie siostry i brat, ta tradycja czytania przetrwała. Z tymi lalkami nasz wujek w habicie, Manek, zrobił nam zdjęcie i na tym był koniec zabawy. No, bo ile można się bawić jakąś durną lalką?

agata meble krzesło flos y1301 60x46x95

Więc siedziały te wystrojone lalki na zasłanych łóżkach i robiły za dekorację. Obowiązkowym prezentem na wszystkie okazje i bez okazji były książki. Czytało się w każdej wolnej chwili, a w nocy pod pierzyną, przy świetle latarki. Książki, których dzieci nie powinny były czytać, stały na najwyższej półce w komórce, nad krauzami z kompotem.

I te nęciły najbardziej. Gdy rodziców nie było w domu, na stołku przyciągniętym z kuchni stawiało się ryczkę i wyciągało kolejną książkę. Pamiętam do dziś, jak szlochałam nad losem Stefci i ordynata Michorowskiego, czytając o ich wielkiej miłości na łące pod kasztanem. Przestudiowałam też wtedy dokładnie, ze szczególnym uwzględnieniem rozdziału o położnictwie, poważne dwutomowe dzieło naukowe z zakresu medycyny.

To nie były czasy, kiedy rodzice czy szkoła uświadamiały dzieci, robiliśmy to na własną rękę. Dzięki tej książce przestałam wierzyć w bociany. Kiedy miałam już 18 lat i mama usiłowała mi jednak coś tam wytłumaczyć, serdecznie się uśmiałam i przyznałam do lektury tego skrzętnie przed nami chowanego dzieła. Pierwszą dwóję w życiu dostałam z klasówki z języka polskiego, bo polonista posądził mnie o ściąganie. A ja po prostu dzięki książkom nie miałam trudności z wysławianiem się po polsku.

W dzień balu maturalnego, wraz z przyjaciółką, zostałyśmy przyjęte do Koła Młodych Literatów, któremu przy Pałacu Młodzieży w Katowicach patronował Wilhelm Szewczyk. Koło powstało w wyniku konkursu literackiego ogłoszonego przez Trybunę Robotniczą. Moje opowiadanie o Ślązakach i gorolach zakwalifikowało mnie do finału konkursu i zdecydowało o przyjęciu do koła, jednakże moje kontakty z nim urwały się po kilku miesiącach, bo zaczęłam studiować w Opolu. Dla mnie od początku było jasne, że to będzie polonistyka. Na uczelni zetknęłam się z profesor Simonides i ta zaraziła mnie swoją śląską pasją.

Uświadomiła mi, że nie muszę wstydzić się śląskiej gwary, bo to język naszych pradziadów, nasze korzenie, a nie pokręcony niemiecki, jak niektórzy usiłowali nam wmawiać, upokarzając nas przy tym. Profesor Simonides stworzyła na uczelni śląskie koło naukowe i z nią jeździliśmy po opolskich wsiach, nagrywaliśmy i spisywaliśmy śląskie opowieści. Po studiach rozjechałyśmy się w różnych kierunkach, ale dwie z nas, które pozostały na Śląsku, prof. Simonides namówiła na dalsze zbieranie materiałów i kontynuowanie pracy; miała ona zaowocować doktoratem. Mieszkałam wtedy w Raciborzu, więc teren do zbierania materiałów folklorystycznych był idealny.

Ale jak powiedział też w książce Kutz, Ślązak mógł podskoczyć tylko do pewnej wysokości, a potem było finito - pokazywano mu, gdzie jego miejsce i upadek bywał dość bolesny. Po opublikowaniu przeze mnie chyba piątego już z kolei artykułu, dziekan wydziału, Walenty D.

Gdzie w Kałuszynie kupować anne geddes sklep internetowy

Simonides, że nie ma społecznego zapotrzebowania na tego typu rzeczy i że nie zgadza się na otwarcie przewodu. A może to zemściła się na mnie moja złośliwość? Pana D.

Randka dla Singli

No i w ten sposób Walenty zakończył moją naukową karierę. Jednakże ziarno posiane przez prof. Simonides już zakiełkowało i rosło. Uczyłam w szkole średniej, większość moich uczniów pochodziła ze śląskich lub niemieckich rodzin, od pokoleń zasiedziałych na raciborskiej ziemi, na korytarzach i podwórzu szkolnym słyszało się przeważnie gwarę, wielu miało rodziny w Niemczech. Ich światopogląd był już mniej więcej ukształtowany, szkoła nie mogła tu już wiele zepsuć. To matki i babki mówiły i pokazywały im, kim są. Wiedziałam o tym, przecież wywodziłam się również z takiego domu, tak więc lekcje o patriotyzmie to były przede wszystkim rozmowy o przywiązaniu do miejsca, w którym się urodziło i w którym się żyje.

Naturalną konsekwencją tego było też, że kiedy nauczycielka historii urządziła w szkole Izbę Pamięci Narodowej, powstańczy mundur mojego dziadka z Moszczenicy i jego odznaczenia znalazły sią tam w roli eksponatów. Do nich był dołączony napisany przeze mnie jego życiorys. Z kolei nazwisko dziadka katowckiego widnieje na pomniku upamiętniającym powstania i uroczystość objęcia Górnego Sląska przez rząd polski w lipcu roku.

Pomnik ten stał początkowo między Piotrowicami i Kostuchną, w został zniszczony przez Niemców. Jego replika stanęła w roku na skwerze przed kostuskim kościołem. Ta niemiecka nazwa języka ojczystego jest chyba najtrafniejszym tego określeniem. Muttersprache — matczyna mowa. Do pójścia do szkoły posługiwaliśmy się tylko gwarą i tak było w każdej śląskiej rodzinie. Nauka języka zaczynała się od alamakota i to tak mocno siedzi w naszych śląskich zakutych łbach, że założę się, że nikomu z nas nie przyjdzie do głowy dzisiaj powiedzieć Ala mo kota.

Tak więc języka polskiego uczyliśmy się dopiero w szkole.