Randki 5 minutowe wschowa

A dwie godziny wcześniej pytałam naszego przewodnika, czy zdarzyło mu się kiedyś w tej gęstwinie zabłądzić. Uczciwie odpowiedział, że tak, ale oczywiście uznałam to za stwierdzenie, które nas nie dotyczy. Tymczasem minęło pół godziny, godzina, a my ciągle byliśmy — chciałoby się powiedzieć w czarnej…, choć tu akurat nie wypada używać takich porównań.

Po półtorej godzinie zaczęliśmy brać pod uwagę, że może trzeba będzie w dżungli przenocować. Marek przypadkowo miał ze sobą latarkę, przewodnik miał maczetę, która by się przydała do przecinania lian z których po przecięciu wypływa woda, wszyscy mieliśmy kurtki przeciwdeszczowe, więc byłoby zabezpieczenie żeby nas nie zżarły komary, jednym słowem można byłoby jakoś przetrwać. Na pomoc chyba trudno byłoby liczyć, ale w sumie miałam zegarek z kompasem, więc w ostateczności idąc na wschód po jakiś 20 km dotarło by się do drogi po której coś tam jeździ.

Przedzieraliśmy się przez busz, mijała kolejna godzina i coraz mniej prawdopodobne było, że przed zmrokiem z tego gąszczu wyjdziemy.

Aktualności randek

Nie mam czasu i możliwości wybrać się na plażę nad polskim morzem, ale na gabońską jednak dotarłam. Ale jak to tutaj wygląda - uzupełnię później. Noc na lotnisku okazała się super konfortowa. Rozłożyłam sobie karimatkę w nieczynnym po północe barze, zgasiłam ten ryczący telewizor i do 5-tej całkiem dobrze pospałam. Teraz już znowu na kontynencie. I znowu kontrole.

Sieci internetowej jakoś nie mogą tu rozwinąć na lotnisku też nie działa , ale za to maszyny do pobierania odcisków palców są na każdym kroku. Czuję się jak w domu Wielkiego Brata, no ale na szczęście za kilka godzin już zmieniam kraj. Teraz kierunek Cogo, przeprawa pirogą przez rzekę, no i witaj Gabonie! Właśnie przyszła obsługa lotniska i znowu zaczęło się… Dlaczego siedzę tu za laptopem, a co piszę, a po co, a jaki mam zawód oczywiście nie przyznaję się że jestem dziennikarką. A siedzę tu bo mam chwilę luzu i mogę podłączyć się do kontaktu mój laptop wymaga stałego podłączenia do elektryczności.

Tym razem jednak sugestii łapówki nie było. Banany i pancerniki na haku i prezydent-dyktator, czyli dookoła wyspy Bokio. Jestem już na lotnisku — czeka mnie długie czekanie, bo do odlotu samolotu mam dobre 11 godzin. Uznałam jednak, że skoro odprawa na samolot rozpoczyna się o 5 rano, a ceny hoteli w mieście są jakie są, czyli drogie, najlepszą opcją będzie przetrwanie nocki na lotnisku.

Tylko nie wiem czy da się tu wyspać ze względu na ryczący w niebogłosy telewizor. Bogu dzięki jutro już do Gabonu. Nie żal mi będzie wyjeżdżać z Gwinei, mało tego — to pierwszy w mojej karierze podróżniczej kraj, do którego za żadne skarby nie chcę wracać.


  • TVP znowu olewa kibiców!.
  • ABC 08 stycznia by Sekretarz redakcji - Issuu.
  • rajcza sex spotkania?
  • sex randki gardawice?
  • Nasze strony.

Z taksówkarzem który wiózł mnie na lotnisko rozmawiałam, że z kolei na turystach też im nie zależy. Mają ropę, to po co im turyści. Tyle że z ropy korzyści ma rząd, w osobie prezydenta i wiernych mu kacyków, obywatele już nie… Na turystach zarobili wszyscy, także ci podrzędni obywatele.


  • dla singli trzcińsko zdrój?
  • szukam chlopaka nakło?
  • sex randki dobrzany?
  • szukam kobiety golina?
  • spotkania singli radziłów?
  • supraśl szybkie randki forum?

Niestety, nic nie wskazuje na to, by dało radę obalić rządzącego od roku prezydenta, jakim jest Teodoro Obiang Nguema Mbasogo. Dziś znowu trafiłam na jego przejazd — akurat wjeżdżaliśmy na rondo, gdy w okamgnieniu, nie wiadomo skąd, wskoczyli ludzie z karabinami i wstrzymali ruch powodując olbrzymi korek. Ponieważ byliśmy przy zmianie pasa, zatarasowaliśmy rondo w poprzek, ale policja nie pozwoliła nawet trochę przesunąć samochodu. Niedługo potem nadjechała kolumna ze 30 samochodów i obstawą z działkami przygotowanymi do strzału. A jak dzień? Dość ciekawie. Postanowiłam przejechać się dookoła wyspy.

Aktualności randek - Randki w 5 minut

Droga do miasteczka Luba przebiegła o dziwo bez komplikacji, to znaczy tylko raz wyciągałam paszport, mało tego — kierowca minibusu sam pokazywał różne ciekawe miejsca sugerując że powinnam je sfotografować. Miasteczko na kolana mnie nie rzuciło — najciekawszy okazał się kolorowy gekon któremu zrobiłam całą serię fot i dzieciaki, które same podbiegały i pozowały do zdjęć.

Najwięcej wśród nich wielkich leśnych szczurów wyglądają jak nutrie oraz pancerników. Wygląda to makabrycznie — wiszą te zwierzaki zawieszone na hakach, oblepione muchami, które sprzedające je matrony co jakiś czas odganiają czymś w stylu miotły. Pytałam ile taki pancernik — 20 franków, czyli jakieś 37 dolców. Resztę pętli po wyspie trzeba było już jechać autostopem.

Okazało się to wcale nie proste, bo po drodze przecinającej wyspę ogólnie mało co jeździ. No cóż, pozory mogą mylić. Inna sprawa, że w kraju gdzie przeciętna życia wynosi czterdzieści kilka lat, te 55 lat to już solidnie podeszły wiek. Antonio był na tyle miły, że zawiózł mnie nawet na punkt widokowy z którego nic nie było widać, a następnie nadłożył drogi, by pokazać mi ładny kościółek. I to był nasz błąd!

Ledwo wyjęłam aparat by kościółek sfotografować, pojawili się żołnierze. Na nic zdały się tłumaczenia że przecież fotografowałam kościół, a że z zupełnie innej strony kompletnie za mną jest posterunek znaczy się buda ze szlabanem ,nie miałam pojęcia. Miałam powtórkę z wczorajszego dnia: najpierw kilka minut wydzierania się na mnie dowódcy, potem dowódca wsiadł na Bogu ducha winnego Antonia, a następnie zaczęło się przeglądanie zdjęć w aparacie.

Tym razem najbardziej problematyczne okazały się portrety dzieciaków na nic zdały się tłumaczenia, że to dzieci prosiły o fotki oraz… gekon! Tylko że w tym kraju nikt się nie zadowoli głupim dolarem, a żołnierzy było czterech. Poza tym kasy z założenia dawać nie zamierzałam. Pytano, gdzie mam ukrytą kasę — powiedziałam że jadę do Gabonu, gdzie czeka na mnie kolega i to on ma kasę tak naprawdę miałam ją ze sobą, ale nie znaleźli. Powiedziałam że jedyne co mogę im dać to 2 pudełka papierosów. Okazało się że nie palą.

Minął kwadrans i oddano mi paszport aparat zabrałam im wcześniej. Mało tego, zwrócono także papierosy. Z Antonio dogadałam się, że mogę z nim jechać do Malabo. Nie wzięłam pod uwagę jednego — że droga która normalnie trwa godzinę, z Antonio będzie trwała 5 godzin.

Akcja zakończona!

Ale za to było ciekawie, bo miałam namiastkę lokalnego życia. Okazało się że samochód Antonio ogólnie służy do przewozu bananów, ale najpierw musimy te banany załadować. Lokalne kobiety już je pocięły, co jak mniemam stanowi bardzo ciężką pracę, bo tutejsze bananowce są dużo większe niż gdziekolwiek indziej całkiem potężne drzewa , a na dodatek nie rosną na zorganizowanych, uporządkowanych plantacjach, tylko w buszu, w stanie pół dzikim.

W każdym razie zostawione przy drodze kiście bananów nie wiedziałam że one takie ciężkie! Ale właściwie to nie tyle banany, co platany — czyli takie zielone banany, w tym przypadku ze razy większe od tych które znamy w Polsce, nie jadane na surowe, za to świetne do pieczenia czy gotowania tutaj podaje się je jako dodatek do dań — mięsa czy ryb, w zastępstwie ziemniaków czy ryżu.

Oczywiście zaofiarowałam pomoc, czego szybko pożałowałam, bo już po 5 minutach byłam totalnie brudna moje świeżo uprane spodnie wyglądają gorzej niż przed praniem i z wątpliwościami, czy zaraz nie strzeli mi coś w kręgosłupie. Powiem szczerze — od tej pory jedząc banany będę miała w pamięci trud ich pozyskiwania. Nie wiem jak jest w innych krajach, ale tutaj żadnych maszyn się nie stosuje, cały zbiór odbywa się ręcznie.

Załadunek bananów zajął dobre półtorej godziny po czym wylądowaliśmy w wiosce, gdzie miejscowi faceci zaprosili mnie do wioskowego baru czytaj: szopa. Przy okazji przeszłam instruktaż, że tu w przeciwieństwie do innych krajów regionu, lokalsi gustują nie tyle w piwie, co właśnie w koniakach. Całkiem miło by się przy tym koniaku biesiadowało, gdyby nie pojawienie się dziwnego gościa wyglądającego na miejscowego mafioza dobry samochód z napędem na 4 koła, złoty albo pseudozłoty zegarek na ręku , w koszuli w portrety z prezydentem plus jakimiś górnolotnymi hasłami.

Kiedy wszedł do baru wszyscy zamilkli i zaczęli się ulatniać, natomiast gościu zaczął się do mnie przystawiać, a słysząc że jadę do Malabo, bez ogródek stwierdził, że świetnie, pojadę z nim. Ja na to, że jadę z Antonio, a mafiozo na to, że nie, mam się przepakować do niego.